sobota, 22 marca 2008

Rozdział III i IV

Leniwie podniosłem powieki. Przed moimi oczami, niczym w kalejdoskopie tańczyły różnobarwne plamy, po chwili jednak obraz ustabilizował się. Teraz w zasięgu mojego wzroku pojawiał się zarys ciemnych konturów wnętrza katedry. Starałem się sobie przypomnieć chronologię zdarzeń ostatnich kilku minut. Bezskutecznie. Autentyczność wydarzeń dzisiejszego wieczoru wydawała się bardzo wątpliwa. Jeden fakt nie podlegała jednak żadnym obiekcjom. Żyłem. Nie wiem jakim cudem, ale żyłem. Gwałtownie podniosłem się z podłogi i poczułem przenikliwy ból w okolicach klatki piersiowej. Zakręciło mi się w głowie w ostatniej chwili utrzymałem równowagę. Popatrzyłem na koszule. Było na niej sporo krwawych plam. Na sama myśl o tym co znajduje się pod spodem ogarnęły mnie mdłości. Postanowiłem wiec nie ryzykować ewentualnych torsji w kościele i nie rozpinać jej . Wtem dostrzegłem, że moja dłoń bezwiednie zaciska się na czymś. Z nieukrywaną ciekawością uniosłem ją na wysokość oczu. Zwolniłem uścisk. W środku znajdowała się mała kartka z bliżej nie określonymi znakami. Na pierwszy rzut oka przypominała średniowieczną abrewiaturę. Im dłużej jej się przyglądałem tym dostrzegałam większe podobieństwo, niektórych znaków, do cyfr . Po chwili mogłem się już poszczycić nie małym dokonaniem jakim było odczytanie wszystkich cyfr i liter ze świstka. Myliłem się jednak, sądząc, że ten wyczyn radykalnie odmieni moje obecne położenie. Trzymałam w reku karteczkę, na której ktoś nieporadnie wygryzmolił jakieś cudaczne liczby i literę:
0
A69


Co to wszystko znaczy?
Mimowolnie nasuwało mi się pytanie skąd w moim ręku owa karteczka. Obecna sytuacja stała się o tyle nie wygodna, że nie znałem na nie odpowiedzi, a ja nie cierpię czegoś nie wiedzieć. Czyżby zabójca wręczył mi ją przed morderstwem. Wykluczyłem tą ewentualność. Odrzuciłem także możliwość otrzymania jej od kobiety którą widziałem, gdy zemdlałem. Nie wierzyłem również w działanie paranormalnych sił, które w nadprzyrodzony sposób dostarczyłyby mi nabazgrane znaki. Okoliczności nie pozostawiły mi zbyt wielu rozwiązań. Nie mogłem udać się do szpitala, ponieważ niosłoby to ze sobą poważne konsekwencje ujawnienia wszystkiego policji, a na to nie miałem najmniejszej ochoty. Przynajmniej nie teraz. Pozostawały więc dwie możliwości. Jedną z nich było skierowanie się do domu mojego przyjaciela. Było to jednak o tyle niebezpieczne rozwiązanie, że mój przyjaciel od wielu lat chorował na niezdiagnozowaną chorobę o podłożu psychicznym. Na widok mojej rany mógłby dostać jednego z tych koszmarnych, niekontrolowanych ataków, podczas których słyszy niezidentyfikowane głosy w głowie. Drugą opcją było pofatygowanie się do domu mojego brata, on z pewnością by mnie zrozumiał. Nie byłem jednak pewny czy człowiek kościoła entuzjastycznie zareaguje na wieść, że właśnie zostałem postrzelony a potem nawiązałem niezwykłą łączność z Boginią z zaświatów. Wybrałem pierwszą o wiele bezpieczniejszą alternatywę. Nie chciałem bowiem ryzykować potencjalnego szoku jaki wywołałbym na księdzu. Wolno pokuśtykałem w stronę mieszkania Eddy'ego. Czułem jak mój mózg działa na zwolnionych obrotach. Co powie Eddy, gdy przyjdę do jego mieszkania ranny w środku nocy? Czy nie odciśnie to poważnego piętna na jego zdrowiu i psychice. Miałem nadzieję, że nie.
Po chwili stałem już przed małym domkiem, przypominającym trochę kopiec kreta. Zapiąwszy kurtkę zapukałem. Po chwili drzwi się uchyliły. Teraz stała w nich postać bladego człowieka, w kolorowej piżamie. Jeżeli dom Eddy'ego można porównać do nory kreta, to on sam przypomina tego właśnie ssaka tyle że trochę wyrośniętego. Na mój widok jego małe krecie oczy rozwarły się i miałem wrażenie, że zaraz wypadną z orbit. Podniosłem ręce w uspokajającym geście, on jednak zawołał:
- Cholera, stary co ci się stało!?
Tego się właśnie obawiałem. Wszedłem do środka, starając się aby mój przyjaciel nie dojrzał rany. Po wypiciu kubka czarnej kawy, zacząłem opowiadać. W mojej relacji pominąłem tylko kilka nieistotnych szczegółów takich jak wizyta i rozmowa z tajemniczą kobietą i postrzelenie w klatkę piersiową. Po zakończeniu historii i wysłuchaniu kilku niepochlebnych komentarzy o mojej nieostrożności, pokazałem Eddy'emu tajemniczą kartkę.
- Hmm… - westchnął, po chwili namysłu - Niestety nie mogę Ci pomóc. Wiesz, że ja zawsze chętnie, ale to są przypadkowe cyfry i jakaś literka. W takich przypadkach matematyka jest bezsilna.
Sądziłem, że jako emerytowany matematyk powie mi coś na ten temat. Nie ukrywałem rozczarowania, gdy oświadczył, że te liczby nie przypominają żadnego ze znanych mu ciągów liczbowych.
- Gdybym mógł ci jeszcze jakoś pomóc to zawsze jestem do twojej dyspozycji –rzekł
- Naprawdę, zrobiłeś dla mnie bardzo wiele i tak mam już wyrzuty, że przerwałem ci spanie- odrzekłem uprzejmie i znacząco popatrzyłem na jego kolorowa pidżamę w wieloryby. Uśmiechnął się. Wstałem. Odprowadził mnie do drzwi.
Za to właśnie go lubiłem nie zadawał wielu zbędnych pytań.
Pozostał mi ostateczny wariant. Niepewnym krokiem pomaszerowałem do domu mojego brata. Przez całą drogę, targały mną wątpliwości czy aby na pewno dobrze robie. Teraz gdy stałem przed drzwiami plebanii trudno było mi się wycofać. Z wolna uniosłem rękę i zastukałem kołatką. Nic, grobowa cisza. Po chwili drzwi lekko się uchyliły, a w małej szparze ukazała mi się jak zwykle twarz gospodyni.
-Dobry wieczór. Przyszedłem do brata, to sprawa nie cierpiąca zwłoki. – rzuciłem na powitanie.
Gospodyni popatrzyła na mnie spode łba, po czym otworzyła drzwi, dając mi znak bym wszedł. W środku panował doskonały porządek. Mój brat nieustępliwy pedant, nie pozwoliłby żeby krztyna kurzu miotała się po jego świętych księgach. Klatka piersiowa bolała mnie niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleje. Po chwili usłyszałem ciche skrzypienie schodów. Uniosłem oczy kroczył ku mnie zaspany ksiądz w średnim wieku.
-Witaj– rzekł spokojnym głosem a na jego twarzy malowała się braterska troska – chyba nieźle zabawiłeś tej nocy.
Usiedliśmy, czułem się trochę spięty. Od wielu lat trzymałem się z daleka od kościołów, pod pretekstem bycia ateistą. W rzeczywistości ta wiara mnie przerażała, nie byłem gotów na poświęcenia jakich chrześcijaństwo wymaga od swoich wyznawców. Mimo tego mój brat zawsze chętnie gościł mnie w swoich progach. Wierzył bowiem, że kiedyś „dostąpię zaszczytu jakim jest bycie chrześcijaninem”, a ja nie miałem serca przywoływać jego wyobraźni do rzeczywistości. Pokrótce opowiedziałem wydarzenia ostatnich godzin, podobnie jak wcześniej pomijając kilka szczegółów. W przeciwieństwie do Eddy'ego, Simon zadawał wiele pytań i co gorsza oczekiwał na nie odpowiedzi. Niestety dojrzał też moja ranę.
-Powinienem wezwać pogotowie – namawiał mnie uparcie.
Udało mi się jednak nie dopuścić do zrealizowania jego zamiarów. Na wychodne pokazałem mu kartkę z tajemniczymi cyframi i literą. Przyglądał się jej w milczeniu przez kilka sekund. Mój brat w młodości chciał zostać kryptologiem, miał do tego smykałkę. Później poczuł jednak coś co chrześcijanie nazywają „powołaniem” i został księdzem.
- Chyba wiem o co tutaj chodzi – powiedział marszcząc brwi, a ja poczułem jak dreszcz podniecenia przemyka się przez moje ciało – To cytat z Apokalipsy… 6,9
Podszedł do szafki i wyjął z niej grubą księgę o dziwnej drewnianej okładce z wygrawerowanym napisem Biblia. Otworzył ją i po chwili zaczął czytać:
- „ A gdy zdjął piątą pieczęć, widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i świadectwa, które złożyli” – przeczytał wolno wymawiając każde słowo, jakby rzucał jakieś zaklęcie.
Gdy to czytał poczułem jak robi mi się słabo. W pamięci szukałem obrazów, które moja dusza widziała, po chwilowej samowolnej wędrówce. Moje ciało leżące poniżej ołtarza. Chyba powinienem umrzeć. Czyżby ocalił mnie przypadek? Nie wierzyłem w przypadki. Simon podniósł ma mnie oczy, widziałem jak przerażenie miesza się w nich z lodowatą pustką. Z tajemnicami jest jak z piciem. Gdy się zachłyśniesz popadasz w nałóg i chcesz coraz więcej, tak było i w tym przypadku. On jednak tego nie zrozumie. On jest człowiekiem Boga. On nigdy nie da się ponieść magii, jaką niesie ze sobą tajemnica.