piątek, 4 lipca 2008

Rozdział IX


Biegłem sprintem, aż do czasu gdy zaczęło brakować mi tchu. Chłód nocy przynosił jakże potrzebne dzisiaj orzeźwienie. Przystanąłem, by zregenerować siły. Z czoła spływały mi stróżki potu, a szpitalny szlafrok podarł się. Włożyłem rękę do kieszeni, aby upewnić się, czy broń spoczywa na miejscu. Była tam. Wyciągnąłem ją. Wystarczyło krótkie spojrzenie żeby poczuć jaka nadzwyczajna energia promieniuje z tego przedmiotu. Przedmiotu który od lat pełnił rolę siły napędowej okrutnych wojen, upiornych morderstw, brutalnych zabójstw zazdrosnych kochanków czy samobójstw słabych psychicznie nastolatków. Pomknąłem dalej i w oka mgnieniu stałem przed moim domem. Spojrzałem w stronę ogródka. W stronę ulubionych kwiatów szukając w nich jakiegoś oparcia. Potrzebowałem aprobaty mojego działania, gdyż ogarnęło mnie wrażenie, że od pewnego czasu kieruje mną zwierzęcy instynkt. Westchnąłem, starając się zebrać siły i zarówno nie stracić spokoju, który pozwalał mi na chłodny dystans i opanowanie. Z wolna uniosłem rękę a potem nacisnąłem dzwonek. Czułem serce walące w mojej piersi. Wiedziałem, że zbliża się punkt kulminacyjny.

***
Mimo, że David Sánchez cały wieczór spędził na oglądaniu zdjęć teraz, po raz kolejny wertował album. Z zachłannością w oczach przyglądał się kolejnej z rzędu fotografii. Widniał na niej młody przystojny, mężczyzna. Spod czarnych włosów lśniły ciemne oczy, a na złocistej skórze twarzy, jaką zwykli miewać Hiszpanie malował się młodzieńczy, zalotny uśmiech. „Niegdyś za tym mężczyzną szalały kobiety” - pomyślał David i z westchnieniem przewrócił stronę. Kolejne zdjęcie przedstawiało tego samego mężczyznę, zdmuchującego świeczki z urodzinowego tortu z napisem „Wszystkiego naj z okazji 30”. Czuł się taki stary. Wciąż zadawał sobie pytanie „Gdzie podział się ten młodzieńczy kokieteryjny błysk w oku”. Czyżby znikł w momencie, gdy uświadomił sobie, że jest dorosły, za stary na szaleństwo. Czy może jest to skutek samotności, jaka towarzyszyła mu przez ostatnie lata. Zniknął optymista z poprzedniej fotografii. Teraz przed albumem siedział znudzony życiem trzydziestolatek, który czuł że poniósł życiową klęskę, prowadzącą go na skraj rozpaczy. Wtem, chwilę kontemplacji przerwał niespodziewany dzwonek do drzwi. David wstał i bez pośpiechu ruszył by otworzyć. Jednak zawahał się. „Wystarczyło mi jedno włamanie” – pomyślał i otworzywszy szufladę wyjął mały pistolet, który sprytnie ukrył w pasku spodni. „Nic tak nie zadziwia ludzi, jak zdrowy rozsądek i proste działanie.” Tak, to była jego życiowa dewiza. Podszedł i powoli nacisnął klamkę. W progu stał mężczyzna około trzydziestki, a sądząc po wyglądzie, należał do tej grupy osób, których życie kręci się wokół alkoholu i narkotyków.
- Słucham- zapytał David starając się by jego głos jasno wyrażał emocje „ Wynoś się stąd, nie mam pieniędzy dla żebraków”. Jednak nieznajomy jegomość stał w bezruchu. Po chwili uniósł głowę. David poczuł jak mięśnie drętwieją mu w paraliżu, który trawi całe jego ciało. To był on sam. To był jego sobowtór. Przeszył go dreszcz. To on włamał się do jego domu.

***
Noc spowiła całą okolicę. Nieliczne latarnie, niczym gwiazdy wskazywały drogę pośród gęstej mgły. Tętno miasta umilkło, tylko co jakiś czas zabłąkane szczury odbywały nocne wędrówki. Ja tymczasem pędziłem na spotkanie z cudzą śmiercią. Teraz przyszło mi tylko czekać, aż rozpocznie się ostatni akt tego przedstawienia, a ja jak miałem nadzieję, bezbłędnie odegram w nim główna rolę.