sobota, 14 czerwca 2008

Rodział VIII

03.00
03.01
03.02
Sekundy na zegarze ściennym mijały zadziwiająco wolno i nie miało to nic wspólnego ze wskazówkami obracającymi się w lewą stronę. Przez chwilę siedziałem jak zahipnotyzowany beznamiętnie wpatrując się w jego białą tarczę. Miałem wrażenie że jestem w epicentrum zdarzeń. Zdarzeń, których jestem ofiarą i sprawcą.
03.03
Czułem jak wzbiera we mnie gniew, który w połączeniu z ognistym temperamentem dawał niebezpiecznie wybuchową mieszankę. W takich chwilach odstawiałem sumienie na bok, dając się ponieść instynktowi i adrenalinie. Adrenalinie, która jak się później okazało była bardziej moją sojuszniczką niż wrogiem.
03.04
Wtem straszliwy krzyk, niczym gong wyrwał mnie z zadumy. Momentalnie wstałem. Z pistoletem w kieszeni czułem się niezwykle pewny siebie. Wiedziałem, że pod wpływem jakiegokolwiek impulsu będę gotów go użyć. Świadomość ta nie przygotowała mnie jednak na scenę, która po chwili rozegrała się przed moimi oczami. Na podłodze leżała nieruchoma postać, wokół której tłoczyło się multum ludzi. Podszedłem bliżej dostrzegłem plamę krwi na posadce. Sparaliżowana sylwetka Eddy’ego przypominała scenę rodem z horroru. Stanąłem jak wryty. Musiałem poczekać, aż mój mózg oswoi się z tą sytuacją. Nagle Eddy otworzył oczy. Żył. Popatrzył na mnie, na jego twarzy malował się ból. Psychiczny ból i troska.
- Nic mi nie będzie – powiedział, ze stoickim spokojem. Miałem wątpliwości co do wiarygodności jego słów, ale nic nie mówiłem widząc, że ponownie chce się odezwać.
- Masz, uciekaj bo cię znajdą….- drżącą ręką wcisnął mi coś do garści. Patrzyłem na jego twarz, była taka spokojna. Poczułem wstyd. Jak mogłem tak się dać ponieść emocjom. – Najważniejsze to zachować opanowanie, dystans do świata. W przeciwnym razie granica rzeczywistości i wyobraźni stanie się niebezpiecznie cienka, aż doprowadzi cię do przepaści nieświadomości.
-Przyjechała karetka- usłyszałem z oddali. Po chwili do baru wbiegli sanitariusze i na noszach wynieśli Eddy’ego. Jak szalony wyskoczyłem na dwór. Usiadłem na trawie, łapiąc się za głowę. W myślach wciąż słyszałem wrzaski ludzi. Wyimaginowane, lecz takie realne. Kto mógł to zrobić? Myśl racjonalnie - błagałem sam siebie. Przypomniałem sobie o pakunku od Eddy’ego otworzyłem zaciśnięta jak dotąd pięść. W środku znajdowało się coś w rodzaju małego kolorowego krzyża nabijanego diamentami. Na dłuższym ramieniu miał cztery puste otworki. Pełnił on także funkcję małej szkatułki, gdyż w środku znajdowały się cztery kolorowe szpilki. Każda na czubku, była zakończona innym wzorem. Trójkątem, kołem, kwadratem i pięciokątem. Po chwili oględnego zapoznania się z nowym przedmiotem nie miałem już wątpliwość co do jego przeznaczenia. Nie był to krzyż tylko klucz. Ale żeby zadziałał należało ułożyć owe małe szpileczki w odpowiedniej kolejności. Nie miałem jednak pomysłu co miałby otwierać. Sądząc jednak po niebanalności zabezpieczenia, strzegł nie lada tajemnicy. Pozostawało jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi- czemu dał mi go Eddy?
Zastanawiając się nad tymi rzeczami, stwierdziłem, że znam sposób na pozbycie się tych wszystkich problemów. Nie wiem czy to przez adrenalinę, czy przebłysk geniuszu odkryłem przesłanie słów od których wszystko się zaczęło:
O
A gdy zdjął piątą pieczęć, widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i świadectwa, które złożyli.
„O” to znak odwrotności. Dusza poniżej ołtarza to ja, zabity… Czynniki zaczęły układać się w logiczną całość. Wstałem i pewnym krokiem ruszyłem aleją prowadzącą do mojego domu. Wiedziałem co muszę zrobić –zabić jego mieszkańca.