sobota, 17 maja 2008

Rozdział VII

Cisza… Cisza, przed burzą? Cisza, przed nadchodzącym kataklizmem? Ta frustrująca cisza zdawała się być czarnym proroctwem tego, co miało nadejść. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji, każdy nawet najmniejszy zły ruch mógł być brzemienny w skutki. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Drzewa i trawa były pokryta wczesno-zimowym szronem. Z nieba leniwie padały płatki śniegu, zalotnie migocząc w świetle lamp. Miotane lekkim wiatrem zdawały się tańczyć swój własny, niepowtarzalny taniec. Zatrzymałem się urzeczony tym niecodziennym widokiem. Z hipnozy wyrwał mnie przeszywający dźwięk klaksonu samochodowego. Gwałtownie odwróciłem się. Przede mną stał czerwony volkswagen, z jedną niedziałającą przednią lampą. Wszędzie bym poznał ten samochód, ale wizja spotkania z kierowcą nie wydawała mi się aż tak zachęcająca. Ruszyłem dalej, nie reagując na krzyki kierowcy. Wiedziałem jednak, że jest to krótkotrwała metoda kamuflażu. Po chwili poczułem, jak mocna ręka zaciska się na moim ramieniu. Nie mając wyboru odwróciłem się. Tak jak podejrzewałem, kierowca od razu mnie poznał.
-Co ty tu robisz? Do cholery. Przed chwilą dzwoniłeś, że mam przyjechać do Ciebie do domu. Wiesz jaki jestem przerażony… jadę a ciebie cholera nie ma.
-Trochę zmieniłem plany…- odpowiadałem, widząc poważną minę Eddy’ego. On jednak nie dawał mi skończyć, jąkając się coraz bardziej.
-Mówiłeś o włamaniu, co ty tu w ogóle robisz.
-Lunatykuję –odparłem, chcąc dyplomatycznie uniknąć odpowiedzi i przemienić tą sytuacje w żart. Po jego minie od razu poznałem, że to był kiepski pomysł.
-Wsiadaj – powiedział stanowczym tonem z którego wywnioskowałem, że lepiej się z nim nie spierać.
Eddy rzadko używał samochodu w gruncie rzeczy nie posiadał prawa jazdy, ze względu na objawy choroby psychicznej. Nie chciał jednak zrezygnować z przywileju jakim jest posiadanie auta. Samochód w środku był równie zniszczony jak na zewnątrz Ze skórkowych foteli wystawały sprężyny. Chciałem również poruszyć temat braku pasów po stronie kierowcy, ale wolałem nie ryzykować zabieraniem głosu. Na przednim lusterku wisiał mały srebrny kluczyk, rytmicznie kołyszący się w trakcie jazdy. Wiedziałem, że choć Eddy nie jest sentymentalny nigdy nie pozbędzie się kluczyka ze swojego gabinetu. Mimo, że już nie pracował nad czym bardzo ubolewał lubił czasem powrócić myślami do tamtych czasów, gdy jak matematyk – pracoholik całe dnie spędzał w swoim gabinecie, nad karteczką z obliczeniami których nikt oprócz niego nie rozumiał. Ja chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem i nie doświadczę takiej fascynacji pracą. W moim jakże krótkim trzydziestoletnim życiu zatrudniałem się w co najmniej dziesięciu zawodach. Obecnie jestem bezrobotny, czego w cale nie ukrywam. Uważam, że to „zawód” którym należy się szczycić. Światu potrzebni są bezrobotni. I cóż z tego, że powodują uszczerbek na państwowym budżecie. Bezrobotni mogą wiele osiągnąć. Osobiście zamierzam wziąć przykład z Mahometa, który zachował się bardzo rozsądnie żeniąc się z bogatą wdową. Później oddam się filozoficznym rozważaniom i kto wie może zapoczątkuję nową religię, udowadniając wartość bezrobotnych dla dzisiejszego świata…. Wtem samochód się zatrzymał czemu towarzyszyło gwałtowne szarpnięcie. Wysiadłem. Widząc szyld wiedziałem dlaczego mnie tu zabrał. Gdzie indziej mógłby zawieźć posiniaczonego mężczyznę w szlafroku i piżamie. Wchodząc do środka baru „Future is a Beer” czułem na sobie znaczące spojrzenia klientów. W tym wypadku nie przeszkadzało mi zadymione pomieszczenie przesiąknięte zapachem tytoniu. Szybko przeszedłem hol by uniknąć ewentualnych komentarzy ze strony obecnych. Usiadłem.
- Poproszę herbatę- powiedziałem, siląc się na uprzejmość. Barmanka spojrzała na mnie z drwiną na twarzy. Klient ubrany w szpitalną piżamę, zamawiający herbatę stanowiło chyba niecodzienny widok dla pracowników. Eddy usiadł koło mnie i jak to miał w zwyczaju zaczął flirtować z barmanką. Wypiwszy herbatę usiadłem przy stoliku w kącie i wyciągnąłem karteczkę z napisem:

O
A69
A gdy zdjął piątą pieczęć, widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego i świadectwa, które złożyli.

Przez dłuższą chwilę przyglądałem się jej analizując różne możliwości. Pierwszą część już mam ale co znaczy „O”? Może to błąd. Ale czy autor chcąc bym to poprawnie odczytał mógł pozwolić sobie na błąd? Jak będę dalej żyć ze świadomością, że w moim domu mieszka mężczyzna podszywający się pode mnie? Może to spotkanie było tylko wizją urojona w mojej świadomości. Na tak wiele pytań nie znałem odpowiedzi. Jarzmo niewiedzy ciążyło mi niemiłosiernie. Gorzej niż jaki kolwiek inny fizyczny balast. Gorzej niż…
- Czy mogę się dosiąść?
Usłyszałem głos. Podniosłem głowę Nade mną stanął wysoki mężczyzna o nieco ciemniejszej karnacji i dziwnym wyrazie twarzy. Nie czekając na odpowiedź zajął miejsce po mojej lewej stronie. Chciałem jak najdyskretniej schować świstek do kieszeni ale mężczyzna niby przypadkiem, szturchnął mnie łokciem w brzuch tak, że mimowolnie wpuściłem kartkę. Już po chwili miał w ręku przechwycony strzępek papieru. Który triumfalnie trzymał przed oczami.
- Przepraszam, ale czy mógłby mi to pan oddać? – poprosiłem.
- Nie – odparł mężczyzna niskim chłodnym głosem. Na jego twarzy malował się teraz wyraz głębokiego skupienia- Wierzy pan w życie wieczne – zaczął i tradycyjnie nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej- człowiek ma do spełnienia jakąś misję. Jakieś cel do którego dąży. Ale w niebie nie wszystko jest takie idealne. Nikt nie jest nieomylny. Czasem zanim zdążymy dotrzeć do docelowego punktu nasza wędrówka zostaje przerwana. Przerwana nieodwołanie, przez śmierć…
Słuchałem jego słów w napięciu. Czując, że zbliża się punkt kulminacyjny.
- …lecz misja powierzona nam przez Boga jest priorytetowa. Zostajemy wskrzeszeni, aby dalej kontynuować życie. By idąc torem przeznaczenia ziścić Boskie plany. Śmierć kliniczna jest tego najlepszym przykładem. A tak odnośnie „tego czegoś” – powiedział potrząsając kartką -to pewnie zastanawia się pan co znaczy to „O” -zwrócił swoje spojrzenie ku mnie i uśmiechnął się sarkastycznie na widok mojej twarzy która zastygła w bezruchu.
-To znak odwrotności. Odnosi się do hieroglifów. Był używany przez starożytnych… – Wstał i w ostatniej chwili jakby sobie coś przypomniał włożył rękę do kieszeni, przez moment czegoś szukał po czym podał mi pod stołem jakąś rzecz. Zastanawiałem się co to może być… lufa… spust… Boże! Widząc moją zalęknioną twarz nieznajomy pochylił się i szepnął mi do ucha słowa po których przeszył mnie lodowaty dreszcz grozy.
-Broń to narzędzie ludzi inteligentnych - Odwrócił się i wyszedł pozostawiając moje myśli w totalnym chaosie. Ale w końcu z Chaosu powstał świat…